London Calling czyli co zobaczyliśmy w Londynie
W Londynie byliśmy we wrześniu, baliśmy się trochę o pogodę. Na szczęście temperatura była znośna, kurtka i sweter obowiązkowo, gdy pojawiło się słońce zza chmur to można było się rozebrać do koszuli. Byłam nastawiona, że cały pobyt będzie lało, na szczęście tylko w pierwszy dzień nas zlało, kolejne dni były już pogodne. Oczywiście parasol cały czas mieliśmy przy sobie, bo chmury na niebie zmieniały się momentalnie i przelotny, chwilowy deszcz się trafił kilka razy. Tak, pogoda na Wyspach jest nieobliczalna :)
Wybraliśmy wrzesień również ze względu na ceny biletów lotniczych. Porównując ceny w sezonie (lipiec - sierpień) to bilety we wrześniu były połowę tańsze. Jeżeli lecimy na lotnisko znajdujące się na obrzeżach miasta, trzeba dostać się do centrum. Wylądowaliśmy w Stansted skąd jadą autobusy bądź pociąg. Warto kupić sobie bilety wcześniej, wtedy są dużo tańsze niż zakupione na miejscu zaraz po wylądowaniu.
Co najbardziej mnie zaskoczyło w Londynie? Muszę przyznać, że samo ścisłe centrum jest bardzo zielone, jest sporo dużych parków. Jadąc pociągiem z lotniska do centrum mija się wiele zielonych miejsc. Wielki plus za to!
Pierwszym miejscem do którego się wybraliśmy było obserwatorium Greenwich. Zobaczyliśmy południk zerowy oraz tarczę zegara z 24 godzinami.
Mieszkaliśmy w 4 strefie (strefy są liczone według trasy metra a jest ich 9 w Londynie), gdzie spotkać można było głównie polaków. Co krok był polski sklep, masarnia, piekarnia. W sumie czułam się jakbym była dalej w Polsce. W sklepie spożywczym można było kupić dosłownie każdy produkt, który znajduje się w typowym polskim Lewiatanie od Muszynianki, Cisowianki przez Żywca i Tyskie po Sagę, twaróg a nawet drożdże.
Charakterystyczna, czerwona butka telefoniczna, tu akurat bez telefonu :( W większości są również hot spoty, nie widziałam nikogo, żeby z niej korzystał.
Z atrakcji pozwoliliśmy sobie na przejazd kolejką linowa nad Tamizą. Mam lęk wysokości i oczywiście miałam katastroficzne wizje, ale udało mi się nią przejechać :) Widoki były imponujące - wybraliśmy to zamiast London Eye, który jest dużo droższy i trzeba stać w meeeega kolejce po bilety.
W cenie biletu kolejki był rejs statkiem po Tamizie, wysiedliśmy przy London Bridge, gdzie rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę przez centrum.
Po drodze spotkaliśmy sporo ciekawych miejsc i ludzi... ;)
Dotarliśmy do Big Bena, chyba najbardziej rozpoznawalnego zegara świata. Osobiście kojarzy mi się z bajką Disneya - Piotruś Pan. Jako dziecko oglądałam ją namiętnie i pamiętam scenę, gdy Piotruś Pan, Wanda i dzieciaki lecieli obok Big Bena :)
Przeszliśmy pod Buckingham Palace, przed brama kłębiło się trochę turystów. Największy zachwyt wzbudzali strażnicy królowej.
Wybraliśmy się do Harrods'a czyli luksusowego domu towarowego. W ogromnym budynku znajdowały się kolekcje Diora, Chanel, Tiffany'ego. Strach było chodzić pomiędzy stoiskami, żeby czegoś nie potrącić. W środku znajdowały się również stoiska z ekskluzywną żywnością, alkoholami i wszystkim co sobie można wymyślić. W toaletach na umywalkach prócz z mydła, można skorzystać z kremu do rąk i perfum :)
Obowiązkowo wstąpiłam do LUSHa - pisałam o tym wcześniej, jeżeli ktoś nie widział to klikamy w link Lush - zabieram was do salonu w Londynie.
Załapaliśmy się na Fashion Week, wszędzie na ulicach modelki, przyszłe modelki i inne dziewczyny, które chciały zaistnieć oraz sporo fotografów. Był problem przejść przez ulicę, żeby nie wejść komuś w kadr.
Odwiedziliśmy też M&M's World - świetne miejsce, niestety ceny kosmiczne :/
Zastanawialiśmy się nad kupnem kubków, baliśmy się jednak, że mogą się potłuc w walizkach. Kawa w takim kubku <3
Padliśmy jak zobaczyliśmy Tablicę M&M's. Można było sobie stworzyć własną mieszankę w laboratorium.
Weszłam na chwilę do Primarka, kupiłam sobie kosmetyczkę - kufer, pokażę ją wkrótce. Złapałam jeszcze ciepły szal i koszulkę na fitness i wszystko było po £5. Podlinkuję Wam jeszcze pudełka, które sobie zamówiłam podczas pobytu w Londynie :)